Ewa Ostrowska "Aniołki z ul. Śliwkowej"

Jeśli jesteś gimnazjalistą, lubisz odkrywać, co kryją tajemnice, umiesz się śmiać (także z siebie) i chętnie czytasz – powieść Ewy Ostrowskiej przypadnie ci do gustu. Aniołki z ul. Śliwkowej to Fredzia, Buźka i Banieczka. Jest jeszcze brat tej ostatniej, Pysiolek, który potrafi nieźle podziałać na nerwy, ale koniec końców i on okazuje się być – mówiąc językiem młodzieży – wporzo.

Akcja dzieje się w wakacje. Dziewczynki mieszkają przy Śliwkowej, która jest niezwykle ciekawą ulicą. Mieszkają tu ludzie niezamożni, ale o wielkich sercach. Wzajemnie sobie pomagają i uwielbiają Aniołki. Wśród rzędu domków jeden nieciekawie się wyróżnia. Jest otoczony murem wysokim na cztery metry, gospodarze zaś chodzą ubrani na czarno i noszą na głowie kapelusze z szerokim rondem, które zasłaniają ich twarze. Nikt tak naprawdę na Śliwkowej nie zna tajemniczych Mroczków, nigdy u nich nie był, nie zajrzał przez ogrodzenie… Wszyscy jednak – choć bardzo się Mroczkom dziwują – akceptują ich i nie nagabują. Dopiero gdy Buźka, wróciwszy przedwcześnie z koloni, wyznaje przyjaciółkom, że poznała Wiktora Mroczka i tak jakby się troszkę w nim zakochała, sprawa tajemniczej rodzinki nabiera rumieńców. Kim są Mroczkowie? Dlaczego ukrywają swe twarze za kapeluszami z szerokim rondem? Dokąd wyjeżdżają raz dziennie? I kim dla nich jest Wiktor Mroczek?

Pisana z perspektywy Fredzi powieść mocno wciąga. Sugeruje też, że u źródeł kłótni stoją nieporozumienia, które można w zasadzie wyjaśnić podczas jednej rozmowy, że warto sobie pomagać, że pochopnie rzucane sądy mogą być niesprawiedliwe i raniące. Trochę razi mnie używanie slangu młodzieżowego i zwrotów modnych w stylu: „masakra”, „ściemniasz” „całkiem do kitu” czy „trujesz i tyle”, ale to przecież książka dla młodszego czytelnika, którego tego typu słownictwo wcale nie zdziwi.

Wydane przez Skrzat

Możesz kupić tutaj: Aniołki z ul. Śliwkowej

Komentarze

  1. Bardzo sympatycznie zapowiada się ta książka, podoba mi się także tytuł.
    Książki nie czytałam, natomiast o gimnazjalistach trochę wiem :) Okładka wydaje mi się stanowczo za dziecinna, typowałabym zdecydowanie IV-V klasę podstawówki.
    Ze slangiem myślę, że nie jest łatwo się uporać pisząc dla młodzieży. Może razić, ale z drugiej strony okrągłe, książkowe zdania w ustach nastolatków rażą sztucznością.

    OdpowiedzUsuń
  2. Możesz mieć rację. Miewam problemy z zakwalifikowanie wiekowym. dziś młodzież chyba z jednej strony dojrzalsza, z innej zaś - całkiem głupiutka:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie z kolei nieco razi zbyt kolokwialny styl, ale rozumiem, że wypowiedzi bohaterów utrzymane w takiej młodzieżowej stylistyce wydają się bardziej autentyczne. Często, czytając książeczkę Tatiance, stosuję pewien wybieg-zabieg: zamiast "głupi" czytam "niemądry", zamiast "wynoś się stąd" - "uciekaj stąd" itp. Widzę po prostu, jak maluchy "łapią" język, a najszybciej właśnie te kolokwializmy i trywiazlizmy.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz