Saviour Pirotta "Biblia. Historia zbawienia opowiedziana dzieciom"

Kilka dni temu przeczytałam recenzję książki dla dzieci Boga przecież nie ma Patrika Lindenforsa. Autor tekstu, Rafał Witek, pisze na portalu Qlturka:

Polski koturnowy katolicyzm nie znosi wolnomyślicieli, stado nie znosi odszczepieńców, wszyscy nie znosimy, jak ktoś chłosta batem nasze święte krowy. Szczególnie, kiedy tym kimś jest dziecko, istota mocą społecznej i przysłowiowej ugody pozbawiona prawa głosu. Dziecko ma się bawić, ładnie uśmiechać, przynosić szóstki ze szkoły i klepać paciorki przed zaśnięciem, a w niedzielę dziecko ma wzuwać lakierki i ładnie wyglądać na mszy.
A co, kiedy dziecko nie chce chodzić na mszę? Wtedy warto mu poczytać książkę Patrika Lindenforsa. (...) W ujęciu autora ateizm to równoprawna postawa światopoglądowa, której nikt nie ma prawa dziecku wyrzucać ani perswadować.
Powiedzmy to prosto z mostu (bo przecież nie z ambony): zmuszanie wątpiących dzieci do udziału w lekcjach religii, mszy świętej czy komunii jest taką samą przemocą psychiczną jak każda inna. 

Czasem infantylizm myślowy dorosłych mnie zatrważa. Bo skąd powiedzmy u ośmio- czy nawet dziesięcioletniego dziecka nagle postawa: nie chcę iść na mszę? To przecież proste jak linijka – z poczucia, że msza jest dla malucha nudna albo z braku przekazywania wiary w rodzinie, a co za tym idzie braku poczucia sensu robienia czegoś. Mówienie o dziecku, że jest wątpiące to już gruba przesada. Owszem, może ono wątpić w sens pewnych rytuałów (mszy, strojenia choinki czy spożywania wspólnie Wigilii) – do kryzysu wiary jednak jest mu jeszcze dość daleko. I nawet jeśli jako nastolatek przeciwko wierze swych ojców się zbuntuje – ok! Nie ma dramatu, a nawet rzekłabym, że to moment niezwykle ważny i potrzebny. Właśnie wtedy młody człowiek decyduje w pełni niezależnie, kim chce być i w co wierzyć. Jeśli rodzice nie zaniedbali w dzieciństwie wprowadzenia w wiarę, mimo buntu nastolatek przyjmie ją jako swoją. A czym jest owo przekazywanie wiary? Z całą pewnością nie li tylko prowadzaniem na mszę. To nawet śmiem twierdzić potrafi wyrządzić więcej krzywdy niż pożytku. Matka z ojcem przekazują dziecku wiarę, gdy wspólnie z nim się modlą, gdy pokazują mu, iż każde doświadczenie, wydarzenie w życiu ma odniesienie do Boga, gdy interpretują wydarzenia swojego życia w kontekście wiary i w końcu także gdy czytają mu Pismo i wskazują, że nie jest to tylko piękna i mądra opowieść, ale słowo życia, historia także jego (dziecka) zbawienia.


 Czytamy z dziećmi Pismo w niedzielę. Czyta ojciec – to przecież także ważny znak. Wspólnie interpretujemy dzieciom historię zbawienia, pokazując, jakie znaczenie ma ona dla naszego życia, jakie nauki z niej płyną. Dziś czytaliśmy o Rebece i Izaaku, mówiliśmy o znaczeniu małżeństwa i rodziny. Staramy się nie robić z Boga Bozi, nie infantylizujemy. Nie zakładamy, że dzieci zrozumieją wszystko od razu. Raczej prowadzimy rodzinny dialog o Bogu, ufając, że pomiędzy nami działa Duch.

Korzystamy z Pisma, które jest bogato zdobione, konkretnie z wydania Biblia. Historia zbawienia opowiedziana dzieciom przez Saviour Pirotta. Dzieci nie mogą się doczekać tej chwili, gdy siadają u taty na kolanach :) Potem jeszcze długo wspólnie oglądają, zadając od czasu do czasu jakieś pytanie. Szczerze mówiąc, dochodzi czasem do małych przepychanek, kto ma przewracać strony i u kogo na kolanach ma spoczywać Pismo. Wspomniane tu wydanie zostało pomyślane jako szereg opowieści – wystarczająco długich, by zrelacjonować dane wydarzenie, ale na tyle krótkich i nieatakujących szczegółami, by dzieci mogły ogarnąć daną historię. Wszystko zaczyna się od stworzenia świata, a kończy na zesłaniu Ducha Świętego. Dołączono też do książki – co myślę przyda się za czas jakiś, gdy dzieci pójdą do szkoły – mapki, kalendarium, słownik pojęć oraz wypis najbardziej znanych cytatów. Biblia wydana jest solidnie, na kredowym papierze, z twardymi okładkami. Dodatkowo książkę chowa się w zabezpieczającym „pudełku”.

Dziecko nie będzie wierzyć w Boga, jeśli rodzic będzie miał inicjację religijną w głębokim poważaniu lub zepchnie obowiązek jej przekazywania na katechetę. Jak mówi Pismo: „Przeto wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa” (Rz 10, 17).

Możesz kupić tutaj: Biblia. Historia zbawienia opowiedziana dzieciom

Ilustracje: Anne Yvonne Gilbert, Ian Andrew
Oprawa: Twarda
Ilość stron: 304
Rok wydania: 2010
Wydawnictwo: Jedność
Wymiary: 18.8x25.0cm
ISBN: 9788376601281
Tłumaczenie: Piotr Żak

Komentarze

  1. hmm,
    a dlaczego niewierzący rodzic ma przekonywać dziecko do wiary w Boga? To byłoby nie fair w stosunki do dziecka i do siebie. Wystarczy, że z przymusu taki rodzic posyła dziecko na lekcje religii (mając samemu w głębokim poważaniu religijną inicjację). Z twojego tekstu wynika, że wiara jest lepsza od niewiary. Nie bardzo jednak rozumiem dlaczego? Ludzie dzielą się na wierzących i niewierzących. Ot, i tyle.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nic takie nie napisałam. Jeśli ktoś jest niewierzący, to tego się trzyma i konsekwentnie tak wychowuje swoje dziecko. Ja z tym nie mam problemu. Hipokryzja mnie drażni dość mocno!
    Tekst pana Witka nie mówił o niewierzących, ale wprost o katolikach, którzy przymuszają swoje dzieci do tego, by pełnić praktyki religijne (chodzenie na mszę). W swoim wywodzie próbuję wskazać na sposoby wychowywania w wierze. Jeśli ktoś mówi o sobie, że jest katolikiem, to obowiązek (sic!) wychowywania religijnego nie może zakończyć się na prowadzeniu na mszę czy lekcje religii - a niestety tak to najczęściej wygląda.
    Starałam się pokazać różnicę między wiarą a praktyką religijną.
    Być może nieudolnie:)

    OdpowiedzUsuń
  3. samej książki nie czytałam, ale przeczytałam recenzję Witka i dla mnie jego tekst traktował o rodzicach niewierzących :), którzy tylko boją się do tego przyznać.
    Słowa = źródło nieporozumień :)
    A blog podczytuję regularnie i często korzystam z namiarów na ciekawe książki. Biblii dla dzieci jednak nie kupię :)

    Pozdrawiam ciepło z zamglonych gór
    Iwona B

    OdpowiedzUsuń
  4. Niewierzący czy ateista, który chrzci swoje dziecko albo wysyła je na mszę - to jakiś czysty absurd.
    W Polsce (a może i gdzie indziej) problem faktycznie polega na tym, że wielu tzw. katolików jest de facto niewierzącymi. Wypełnianie praktyk nie musi oznaczać wiary w Boga.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz