Aldona Urbankiewicz "Z Miśkiem w Norwegii. Jak łatwo i tanio podróżować z dzieckiem po świecie"


Nie ukrywam, że lektura pierwszych stron książki Aldony Urabnkiewicz dość mocno rozczarowywała. Na początku zdecydowanie raził mnie styl tej relacji. Taki swojski, mocno przypominający zapiski na blogach, pamiętnikarski, czasem pretensjonalny. Odnosi się wrażenie, że rzecz o wyprawie z dzieckiem do Norwegii opowiadana jest przez naszą sąsiadkę, które plecie trzy po trzy, niewiele się zastanawiając nad ładem i składem. Ot, co się pomyśli, to się powie. Nie wiem jednak ani jak, ani kiedy to się stało, że nagle okazało się, iż przeczytałam już dobrą połowę książki. Bo rzeczywiście – nasza sąsiadka opowiada sporo i wylewnie, ale do tego dość pikantnie. Lubimy podglądać czyjeś życie – właśnie to zwyczajne, od kuchni. Jak są ubrani? Co jedzą? Kiedy się kochają (i jak)? Co myślą? Jakie mają problemy? Aldona Urbankiewicz na taki voyeuryzm właśnie nam pozwala. Opowiada o daniach z makaronu i sosu ze słoika, o dwóch ogromnych paczkach pierogów, o karmieniu piersią 14-miesięcznego synka (i o tym, jak bardzo nocne pijatyki ją męczą), o kłótni o pogodę ze swoim facetem i o problemach z brudną wodą zebraną w ich kamperze. Ale opowiada oczywiście nie tylko o tym! Bo zasadniczo książka ma być relacją z podróży do Norwegii.

Bardzo mylący pozostaje podtytuł. To zdecydowanie nie jest książka, z której dowiemy się, „jak łatwo i tanio podróżować z dzieckiem po świecie”. Chyba że zadowoli nas odpowiedź w stylu: „idź na żywioł”. Nie znajdziemy tu ani adresów tanich noclegów, ani przykładowych cen, ani sztywno wytyczonych tras z dopiskami „miejsca przyjazne dzieciom”. Autorka, a z nią i jej partner, wyznaje zasadę, że chcieć to móc. I jeszcze: że trzeba brać się za karb z marzeniami, a dziecko nigdy nie stoi na przeszkodzie w ich realizacji. Urbankiewicz więc opowiada o przebiegu podróży, odwiedzanych miejscach, skupiając się na wrażeniach i odczuciach. Raczej niewiele tu przewodnikowych opisów, choć i te czasem się zdarzają, jednak bardziej na zasadzie: „przewodnik powiedział” czy „znalazłam w Internecie”. Autorka sporo komentuje, nieraz cytując innych, co sprawia, że jej relacja zmusza czytelnika do refleksji. Mnie bardzo spodobał się cytat z Einsteina:

Albert Einstein powiedział kiedyś, że gdy kobieta jest w domu, jej uwaga skupia się na meblach, zawsze coś tam przy nich robi. W podróży to Einstein stawał się jedynym meblem, jaki jego kobieta miała w swoim zasięgu. Nie mogła się zatem powstrzymać od ustawiania go przez cały czas i poprawiania czegoś tam na nim.

Mocną stroną tej książki są także zdjęcia z podróży. I znów, przedstawiają nie tylko miejsca, piękne fiordy, płaskowyże, wieloryby czy urokliwe domki, których dachy porośnięte są trawą. Na wielu z nich znajdziemy autorkę, jej partnera i dziecko. Niektóre są wręcz mocno osobiste i „mało wnoszą do tematu” - na przykład zdjęcie śpiącego synka czy fotografia przedstawiająca Aldonę i Marcina jedzących bułkę z pasztetem.

Z Miśkiem w Norwegii to zapis zmagania się z marzeniami. Zmagania właśnie, bo czasem marzenia bywają trudne do zrealizowania i wymagają włożenia wysiłku. Ale też fantazji i odwagi. Autorka dodaje jeszcze, że i miłości rodziców, jeśli w podróż zabieramy ze sobą dziecko.


Możesz kupić tutaj: Z Miśkiem w Norwegii

Oprawa: Miękka
Ilość stron: 270
Rok wydania: 2011
Wydawnictwo: Prószyński Media
Wymiary: 12.5 x 16 cm
ISBN: 978-83-7648-651-2

Komentarze

  1. Mnie bardzo podobała się ta książka, a jeśli chodzi o wady to jedynie zdjęcia były dla mnie za małe :) No i od początku wciągnęła :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz