Agnieszka Ginko "Tutlandia"


Moje starsze dzieci (7 i 5 lat) nie mają jeszcze wyrobionego wyczucia smaku czy estetyki. Zwłaszcza w kwestii czytania. Przy okazji lektury „Tutlandii” tknęło mnie, że dla nich nie liczy się tak naprawdę, co im czytam. Istotne jest samo czytanie, które wciąż dla nas integralnie związane jest z przytulaniem, bliskością. Dlatego nie zdziwiło mnie, że opowieść im się spodobała. Jankowi fragmenty o zimie i padającym śniegu. Marcie fragment, w którym „zepsuta zynka” w końcu wraca do rodziców i malutkiego braciszka. Rozumiem dlaczego. Marta od razu zaczęła opowiadać, jak to ja byłam w szpitalu i rodziłam Marysię i przyszedł tata i pokazał zdjęcia, a potem dziadek na kamerze malutką i jak skakali po łóżku, kiedy dostali wiadomość, że Marysia już jest.


Ja tyle zachwytu i przyjemność z lektury nie miałam. Doczytałam do ostatniej strony tylko ze względu na małych słuchaczy i ilustracje. Dlaczego? Przede wszystkim rozdrażnił mnie już pierwszy rozdział. Akcja toczy się jakby autorka sama nie wiedziała, o czym chce pisać, więc po prostu pisała zdanie za zdaniem, oczekując, że jedno zdarzenie na pewno wywoła drugie samo.
Mamusi nie było i nie było. Tutce przypomniało się, że jest sobota i nie trzeba wcześnie wstawać. Ale akurat zaczęły jej podskakiwać nogi: fik, fik, fik. A jak tak się dzieje, to człowiek już na pewno nie zaśnie… Postanowiła, że pójdzie do pokoju brata i zobaczy, czy wstał. 
Zanim w pierwszym rozdziale przejdziemy do zasadniczej akcji (jest nią wyjście do teatru) mamy więc kilka podakcji: przeciąganie się, naciąganie kołdry na uszy, rozmyślania o „koniom dać”, oczekiwanie na mamę, która nie przychodzi, decyzja o wyjściu z łóżka, przejście do brata… i to wszystko na jednej stronie. I od razu przypomina mi się to:
Widziałem taką scenę kiedyś... Na przykład, no ja wiem? Na przykład zapala papierosa, nie? Proszę pana, zapala papierosa... I proszę pana patrzy tak: w prawo... Potem patrzy w lewo... Prosto... I nic... Dłużyzna proszę pana... To jest dłu... po prostu dłu... dłużyzna, proszę pana. Dłużyzna. 
I w dodatku o nic nie chodzi.
No! Może chodzi o kilka nowoczesnych temacików, jak warsztaty odchudzające (bo mamie brzuszek został po świętach) czy tata zarabiający na chleb za granicą (nic to, że jakoś się to pierwsze z drugim wyklucza).

Się zmęczyłam przy tej lekturze. Ale wielu recenzentom się podoba.


Możesz kupić tutaj: Tutlandia 

Ilustracje: Ewa Poklewska-Koziełło
Wydawnictwo: Media Rodzina 
Wymiary: 210 x 227
Oprawa: twarda
 Ilość stron: 54
Rok wydania: 2013
 ISBN: 978-83-7278-837-5

Komentarze

  1. Ostatnio na nowo odkrywam literaturę dla dzieci :) Ciągle jestem pod wrażeniem, jak bardzo "inaczej" czyta się ją po latach :)
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie - bloga uzupełniam o vlogi :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj, , zapraszam do siebie na imperium książek i historii, pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Są też tacy, którym się nie podoba. Na przykład nam. A tu nasza opinia o "Tutlandii": http://ryms.pl/ksiazka_szczegoly/1560/index.html. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cenię sobie Twoje recenzje:) więc miło mi, że zajrzałaś. Pozdrawiamy.

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Napisała to córka mojej znajomej ,niestety muszę napisac ze to jest jakieś ble,ble,ble o niczym . Grafomania PUR!!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz