Anna Onichimowska "Hera, moja miłość"



Dzisiaj w Trójce usłyszałam, że stany Kolorado i Waszyngton zalegalizowały marihuanę. Jedno z ostatnich zdań njusa brzmiało, że oto władze cieszą się z wysokich wpływów do budżetu ("maryśka" jest wysoko opodatkowana). A właśnie jestem po lekturze "Hera, moja miłość" i myślę sobie, jak bardzo człowiek może być krótkowzroczny i skupiony na swojej kieszeni.

Historia, którą przedstawia Anna Onichimowska, opiera się - niestety - na faktach. Poznajemy rodzinę, jakich wiele. Mama i tata zajęci karierą i pracą. On do tego wszystkiego podpija, żeby się zrelaksować. Ona też najchętniej myśli o sobie - siłownia, kolacje z klientami, papieros jako przerywnik w życiowej pogoni. Są dzieci - oczywiście dwoje. Michaś ma siedem lat i fascynuje go starszy o dziesięć lat brat, czyli Jacek. Ten z kolei, nieco nieśmiały, zakochuje się w dziewczynie, która przypala trawkę. Jacek też się wkręca. Kiedy dziewczyna go rzuca, życie w rodzinie Niwickich wypada z torów. Tragedia zacznie gonić tragedię i na końcu wszystko się rozsypie.

W przedsłowiu autorka wyznaje: "Najgorsze, że ta historia zdarzyła się naprawdę. Przeczytałam jej krótki suchy opis i od tej pory prześladuje mnie nocami. Nie uwolnię się od niej, póki jej sobie nie wyobrażę w najdrobniejszych szczegółach. Póki jej Wam nie opowiem". To wstępne podkreślenie jest ogromnie ważne dla jakości tej książki. Kiedy ją czytamy, od razu myślimy sobie, że autorka przegięła za ogromem tragedii, że to jest nierealne - śmierć Michałka, patologiczna rodzina Komety, rozpędzający się nałóg Jacka i jego ojca, Kamila. Prawdziwość tej historii jednak wstrząsa czytelnikiem. Zakładam, że jeśli będzie ją czytała młodzież, ta młodzież, która ma równie zagonionych rodziców, co Jacek, która ma równie łatwy dostęp do narokotyków*, będzie miała nad czym się zastanawiać.

Szkoda, że nie mamy wpływu na listę lektur - ta książka powinna się znaleźć na liście książek do czytania z gimnazjalistami. Do czytania być może na lekcjach wychowawczych, rozdział po rozdziale, dlatego że każdy zawiera mnóstwo pomniejszych tematów, problemów do omówienia, wśród których jeden z najistotniejszych to umiejętność rozmawiania w rodzinie.

Dłużej tego nie wytrzymam. Chodzenia dookoła siebie, jakbyśmy byli ze szkła. Zachciało mi się je potłuc. Na drobny mak. (...) My nawet nie umiemy razem milczeć, przemknęło mi przez głowę. Niczego razem nie umiemy robić. Nawet porządnie się pokłócić. Bo po kłótni na ogół ludzie się godzą i wszystko wraca do normy.

Uczymy się tak wielu rzeczy - pierwiastków chemicznych i procesów zachodzących w przyrodzie, ale nie uczymy się, jak ze sobą dobrze żyć.

Jako recenzent chcę napisać, że narracja Onichimowskiej najpierw mi przeszkadzała - miałam wrażenie, że autorka przesadza z dopowiedzeniem, że właśnie ta potrzeba "wyobrażenia sobie w najdrobniejszych szczegółach" nią za bardzo zawładnęła. Ale gdzieś od połowy, chyba w szczególności za sprawą haiku, przestałam czytać tę książkę jak recenzent. Przestałam skupiać się na języku. Zaczęłam ją czytać dość pierwotnie - zachłannie i z emocją. Może nie równą tej, która towarzszyła przed wielu laty lekturze "My, dzieci z dworca ZOO"**, jednak pozostawiającą w zamyśleniu.


* o jednym z gimnazjum w moim mieście znajomy gimnazjalista powiedział, że wszystkich, których zna, a którzy chodzą do tej szkoły, wszyscy oni ćpają, w tym dwóch brało już wszystko, co jest możliwe do brania; ale nam ciągle się wydaje, że to nie dzieje się w naszym mieście, ani w naszych gimnazjach.

** przy okazji polecam lekturę artykułu Życie po dworcu ZOO.

Wydawnictwo: Ezop
Oprawa:  miękka ze skrzydełkami
Ilość stron:  164
Rok wydania: 2014
ISBN: 978-83-89133-98-4

Komentarze

  1. Znam autorkę. Po książkę sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Znam gimnazjum, w którym jest to na liście lektur. Zaś na nagrody przeznaczono "Samotne wyspy i storczyk" tejże. Cenię ją za wiele opowieści, ale czasem jest tendencyjna i zbyt jaskrawo tka fabułę...

    OdpowiedzUsuń
  3. Też miałam to poczucie, że zbyt jaskrawo, a oczym piszę w recenzji (moze nieudolnie). Ale pomyślałam, że gimnazjalista to jednak nie jest jeszcze uformowany czytelnik, że jego moze to nie razić. Nas to moze razić, którzy mamy poważniejsze i po prostu wybitne lektury za sobą.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz