Kiedy byłam mała, miałam notatniczek, w którym zapisywałam tytuły książek do przeczytania. Najdłuższa lista oczywiście stała przy nazwisku Lindgren. Spisywałam tytuły z notek o autorce umieszczonych na okładkach. Niestety wielu książek z tej listy nie przeczytałam. Zwyczajnie nie znalazłam ich w bibliotekach, do których byłam zapisana. Karlson z dachu, Zwierzenia Britt-Marii, Lotta z ulicy Awanturników czy Mio, mój Mio. Tytuły te pamiętam po dziś dzień, bo choć książek nie czytałam, to nieraz wyobrażałam sobie, o czym mogłyby być. Najbardziej intrygował mnie tytuł Mio, mój Mio, bo zdawał mi się wyjątkowo tajemniczy. Kim lub czym był Mio? To on czy ona? Tytuł sugerował coś ciepłego, miłego. Nie potrafiłam albo nie chciałam dopowiedzieć do niego historii.
Po latach zrobiłam sobie przyjemność, czytając Mio, mój Mio. Jak bardzo jestem zdumiona fabułą i po raz kolejny zachwycona geniuszem Lindgren. To niesamowita książka! Dla dzieci to pewnie historia, która czasami będzie mocno przerażała, ale jednocześnie – jestem tego pewna! – mocno pociągała. Autorka dotyka tu jakichś pierwotnych lęków człowieka (nie tylko dziecka!) przed samotnością, śmiercią, cierpieniem. Jak odważnie na rodzące się w związku z nimi pytania Astrid odpowiada… jak się nie waha mroku… jak gotowa jest popchnąć czytelnika w otchłań, pewna tego, że ratunek przybędzie! Cudowna, cudowna, cudowna!
Bo Wilhelm Olsson jest sierotą. Wychowują go opiekunowie – ciotka Edla i wuj Sixten. Są dla chłopca nieprzyjemni, dokuczają mu, sugerują, że świat byłby lepszy bez niego, upokarzają go. Bo ma przyjaciela Benkę, a ten wspaniałego ojca. Bo bardzo tęskni za rodzicami. Pewnego dnia, wysłany przez ciotkę Edlę po sucharki, siada na ławce w parku Tegnera… magiczne okoliczności sprawiają, że trafia do Krainy Dalekiej, gdzie królem jest jego własny ojciec. Bo nie nazywa się odtąd Bo. Jego imię to Mio. Ale i ta cudowna kraina naznaczona jest cierpieniem. Dzieci porywane są przez okrutnego rycerza Kato. Mio jest tym, który ma misję ocalenia dzieci przemienionych w ptaki.
Czytam Mio, mój Mio jako alegorię. To opowieść – podobnie zresztą jak Bracia Lwie Serce – o śmierci, o tym, co po niej. To również wyjątkowa baśń o ojcu (Bogu?), którego miłość potrafi uleczyć ze zranień, i przyjaźni, która nie waha się przed niczym. Lindgren, opowiadając o Krainie Dalekiej, jest tak niesłychanie poetycka, melancholijna, smutna, choć przecież pełna wiary i nadziei. Zauroczył mnie fragment o Ptaku Żałoby:
Tylko na wierzchołku najwyższej topoli siedział samotnie wielki czarny ptak i śpiewał. Śpiewał piękniej niż wszystkie białe ptaki razem wzięte i wydawało mi się, że śpiewa właśnie dla mnie. Ale ja nie chciałem go słuchać, bo śpiewał tak, że sprawiało to ból. (…) W tym momencie nadszedł mój ojciec król. Wziął mnie za rękę i razem ruszyliśmy przez różany ogród w stronę pałacu. Ptak Żałoby śpiewał dalej, ale trzymałem ojca za rękę, jego śpiew nie był już bolesny, przeciwnie, chciałem, żeby wciąż śpiewał i śpiewał.
Lindgren, która potrafiła w Emilu, Dzieciach z Bullerbyn, Pippi Pończoszance rozbawić, objawiła mi się w Mio, mój Mio jako autorka niesłychanie mocna, filozofująca i dotykająca duszy. Prawdziwa rozkosz czytania!
Możesz kupić tutaj: Mio, mój Mio
Ilustracje: Ilon Wikland
Oprawa: miękka
Ilość stron: 192
Rok wydania: 2011
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Wymiary: 122x190 mm
Przepiękna recenzja! Od dłuższego czasu planuję powrót do ulubionych autorów mojego dzieciństwa. Lindgren była jedną z moich najukochańszych pisarek. I tak już zostało.
OdpowiedzUsuńJa też uwielbiam twórczość Astrid Lindgren -jeszcze bardziej po przeczytaniu jej biografii.
OdpowiedzUsuń"Dzieci z Bullerbyn" to pierwsza książka ,którą przeczytałam samodzielnie i do dziś jest moją ukochaną pozycją
Dziękuję za świetną recenzję - "Mio..." w dzieciństwie też był dla mnie nieosiągalny - teraz przeczytam z przyjemnością :-)
A konik na okładce - cudowny :-))
pozdrawiam
Ach, ja tez wyszukiwalam wszystkie ksiazki Lindgren, ale dopiero teraz jako dorosla moglam przeczytac wiele z nich. (Wciaz jeszcze musze znalezc "Samuela Augusta z Sevedstorp i Hanne z Hult")
OdpowiedzUsuńAstrid zawsze byla bardzo filozoficzna - w Braciach Lwie Serce na przyklad - takze w Pippi (wspolczesne dzieci sa podobno bardziej na to wyczulone niz te, ktore czytaly pierwsze wydanie i chlonely przede wszystkim jej rebeliancki aspekt).
Dobrze jest miec kilkuletnia coreczke i czytac z nia Lotte po raz pierwszy. Lotta to niezly numerant. Jest taka prawdziwa, czteroletnie dzieci bardzo ja chyba lubia :)
Jesli chodzi o Mio bardzo mnie poruszylo co ktos kiedys powiedzial - ze kiedy Bo mierzy sie z Kato musi zabic w sobie tego potencjalnie zimnego, okrutnego, niekochajacego doroslego - otoczony zimnem i brakiem akceptacji ma szanse stac sie kims takim, odciac sie od swojej wrazliwosci.
Fragment walki z rycerzem Kato jest też piękny: "Spojrzałem mu w czy. I w jego oczach zobaczyłem coś osobliwego. Zobaczyłem, że rycerz Kato tęskni, by pozbyć się swego kamiennego serca. Może nikt nie nienawidził rycerza Kato tak bardzo, jak sam rycerz Kato".
OdpowiedzUsuń