Kilka dni temu przeczytałam recenzję książki dla dzieci Boga przecież nie ma Patrika Lindenforsa. Autor tekstu, Rafał Witek, pisze na portalu Qlturka:
Czasem infantylizm myślowy dorosłych mnie zatrważa. Bo skąd powiedzmy u ośmio- czy nawet dziesięcioletniego dziecka nagle postawa: nie chcę iść na mszę? To przecież proste jak linijka – z poczucia, że msza jest dla malucha nudna albo z braku przekazywania wiary w rodzinie, a co za tym idzie braku poczucia sensu robienia czegoś. Mówienie o dziecku, że jest wątpiące to już gruba przesada. Owszem, może ono wątpić w sens pewnych rytuałów (mszy, strojenia choinki czy spożywania wspólnie Wigilii) – do kryzysu wiary jednak jest mu jeszcze dość daleko. I nawet jeśli jako nastolatek przeciwko wierze swych ojców się zbuntuje – ok! Nie ma dramatu, a nawet rzekłabym, że to moment niezwykle ważny i potrzebny. Właśnie wtedy młody człowiek decyduje w pełni niezależnie, kim chce być i w co wierzyć. Jeśli rodzice nie zaniedbali w dzieciństwie wprowadzenia w wiarę, mimo buntu nastolatek przyjmie ją jako swoją. A czym jest owo przekazywanie wiary? Z całą pewnością nie li tylko prowadzaniem na mszę. To nawet śmiem twierdzić potrafi wyrządzić więcej krzywdy niż pożytku. Matka z ojcem przekazują dziecku wiarę, gdy wspólnie z nim się modlą, gdy pokazują mu, iż każde doświadczenie, wydarzenie w życiu ma odniesienie do Boga, gdy interpretują wydarzenia swojego życia w kontekście wiary i w końcu także gdy czytają mu Pismo i wskazują, że nie jest to tylko piękna i mądra opowieść, ale słowo życia, historia także jego (dziecka) zbawienia.
Czytamy z dziećmi Pismo w niedzielę. Czyta ojciec – to przecież także ważny znak. Wspólnie interpretujemy dzieciom historię zbawienia, pokazując, jakie znaczenie ma ona dla naszego życia, jakie nauki z niej płyną. Dziś czytaliśmy o Rebece i Izaaku, mówiliśmy o znaczeniu małżeństwa i rodziny. Staramy się nie robić z Boga Bozi, nie infantylizujemy. Nie zakładamy, że dzieci zrozumieją wszystko od razu. Raczej prowadzimy rodzinny dialog o Bogu, ufając, że pomiędzy nami działa Duch.
Korzystamy z Pisma, które jest bogato zdobione, konkretnie z wydania Biblia. Historia zbawienia opowiedziana dzieciom przez Saviour Pirotta. Dzieci nie mogą się doczekać tej chwili, gdy siadają u taty na kolanach :) Potem jeszcze długo wspólnie oglądają, zadając od czasu do czasu jakieś pytanie. Szczerze mówiąc, dochodzi czasem do małych przepychanek, kto ma przewracać strony i u kogo na kolanach ma spoczywać Pismo. Wspomniane tu wydanie zostało pomyślane jako szereg opowieści – wystarczająco długich, by zrelacjonować dane wydarzenie, ale na tyle krótkich i nieatakujących szczegółami, by dzieci mogły ogarnąć daną historię. Wszystko zaczyna się od stworzenia świata, a kończy na zesłaniu Ducha Świętego. Dołączono też do książki – co myślę przyda się za czas jakiś, gdy dzieci pójdą do szkoły – mapki, kalendarium, słownik pojęć oraz wypis najbardziej znanych cytatów. Biblia wydana jest solidnie, na kredowym papierze, z twardymi okładkami. Dodatkowo książkę chowa się w zabezpieczającym „pudełku”.
Dziecko nie będzie wierzyć w Boga, jeśli rodzic będzie miał inicjację religijną w głębokim poważaniu lub zepchnie obowiązek jej przekazywania na katechetę. Jak mówi Pismo: „Przeto wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa” (Rz 10, 17).
Możesz kupić tutaj: Biblia. Historia zbawienia opowiedziana dzieciom
Ilustracje: Anne Yvonne Gilbert, Ian Andrew
Oprawa: Twarda
Ilość stron: 304
Rok wydania: 2010
Wydawnictwo: Jedność
Wymiary: 18.8x25.0cm
ISBN: 9788376601281
Tłumaczenie: Piotr Żak
Polski koturnowy katolicyzm nie znosi wolnomyślicieli, stado nie znosi odszczepieńców, wszyscy nie znosimy, jak ktoś chłosta batem nasze święte krowy. Szczególnie, kiedy tym kimś jest dziecko, istota mocą społecznej i przysłowiowej ugody pozbawiona prawa głosu. Dziecko ma się bawić, ładnie uśmiechać, przynosić szóstki ze szkoły i klepać paciorki przed zaśnięciem, a w niedzielę dziecko ma wzuwać lakierki i ładnie wyglądać na mszy.
A co, kiedy dziecko nie chce chodzić na mszę? Wtedy warto mu poczytać książkę Patrika Lindenforsa. (...) W ujęciu autora ateizm to równoprawna postawa światopoglądowa, której nikt nie ma prawa dziecku wyrzucać ani perswadować.
Powiedzmy to prosto z mostu (bo przecież nie z ambony): zmuszanie wątpiących dzieci do udziału w lekcjach religii, mszy świętej czy komunii jest taką samą przemocą psychiczną jak każda inna.
Czasem infantylizm myślowy dorosłych mnie zatrważa. Bo skąd powiedzmy u ośmio- czy nawet dziesięcioletniego dziecka nagle postawa: nie chcę iść na mszę? To przecież proste jak linijka – z poczucia, że msza jest dla malucha nudna albo z braku przekazywania wiary w rodzinie, a co za tym idzie braku poczucia sensu robienia czegoś. Mówienie o dziecku, że jest wątpiące to już gruba przesada. Owszem, może ono wątpić w sens pewnych rytuałów (mszy, strojenia choinki czy spożywania wspólnie Wigilii) – do kryzysu wiary jednak jest mu jeszcze dość daleko. I nawet jeśli jako nastolatek przeciwko wierze swych ojców się zbuntuje – ok! Nie ma dramatu, a nawet rzekłabym, że to moment niezwykle ważny i potrzebny. Właśnie wtedy młody człowiek decyduje w pełni niezależnie, kim chce być i w co wierzyć. Jeśli rodzice nie zaniedbali w dzieciństwie wprowadzenia w wiarę, mimo buntu nastolatek przyjmie ją jako swoją. A czym jest owo przekazywanie wiary? Z całą pewnością nie li tylko prowadzaniem na mszę. To nawet śmiem twierdzić potrafi wyrządzić więcej krzywdy niż pożytku. Matka z ojcem przekazują dziecku wiarę, gdy wspólnie z nim się modlą, gdy pokazują mu, iż każde doświadczenie, wydarzenie w życiu ma odniesienie do Boga, gdy interpretują wydarzenia swojego życia w kontekście wiary i w końcu także gdy czytają mu Pismo i wskazują, że nie jest to tylko piękna i mądra opowieść, ale słowo życia, historia także jego (dziecka) zbawienia.
Czytamy z dziećmi Pismo w niedzielę. Czyta ojciec – to przecież także ważny znak. Wspólnie interpretujemy dzieciom historię zbawienia, pokazując, jakie znaczenie ma ona dla naszego życia, jakie nauki z niej płyną. Dziś czytaliśmy o Rebece i Izaaku, mówiliśmy o znaczeniu małżeństwa i rodziny. Staramy się nie robić z Boga Bozi, nie infantylizujemy. Nie zakładamy, że dzieci zrozumieją wszystko od razu. Raczej prowadzimy rodzinny dialog o Bogu, ufając, że pomiędzy nami działa Duch.
Korzystamy z Pisma, które jest bogato zdobione, konkretnie z wydania Biblia. Historia zbawienia opowiedziana dzieciom przez Saviour Pirotta. Dzieci nie mogą się doczekać tej chwili, gdy siadają u taty na kolanach :) Potem jeszcze długo wspólnie oglądają, zadając od czasu do czasu jakieś pytanie. Szczerze mówiąc, dochodzi czasem do małych przepychanek, kto ma przewracać strony i u kogo na kolanach ma spoczywać Pismo. Wspomniane tu wydanie zostało pomyślane jako szereg opowieści – wystarczająco długich, by zrelacjonować dane wydarzenie, ale na tyle krótkich i nieatakujących szczegółami, by dzieci mogły ogarnąć daną historię. Wszystko zaczyna się od stworzenia świata, a kończy na zesłaniu Ducha Świętego. Dołączono też do książki – co myślę przyda się za czas jakiś, gdy dzieci pójdą do szkoły – mapki, kalendarium, słownik pojęć oraz wypis najbardziej znanych cytatów. Biblia wydana jest solidnie, na kredowym papierze, z twardymi okładkami. Dodatkowo książkę chowa się w zabezpieczającym „pudełku”.
Dziecko nie będzie wierzyć w Boga, jeśli rodzic będzie miał inicjację religijną w głębokim poważaniu lub zepchnie obowiązek jej przekazywania na katechetę. Jak mówi Pismo: „Przeto wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa” (Rz 10, 17).
Możesz kupić tutaj: Biblia. Historia zbawienia opowiedziana dzieciom
Ilustracje: Anne Yvonne Gilbert, Ian Andrew
Oprawa: Twarda
Ilość stron: 304
Rok wydania: 2010
Wydawnictwo: Jedność
Wymiary: 18.8x25.0cm
ISBN: 9788376601281
Tłumaczenie: Piotr Żak
hmm,
OdpowiedzUsuńa dlaczego niewierzący rodzic ma przekonywać dziecko do wiary w Boga? To byłoby nie fair w stosunki do dziecka i do siebie. Wystarczy, że z przymusu taki rodzic posyła dziecko na lekcje religii (mając samemu w głębokim poważaniu religijną inicjację). Z twojego tekstu wynika, że wiara jest lepsza od niewiary. Nie bardzo jednak rozumiem dlaczego? Ludzie dzielą się na wierzących i niewierzących. Ot, i tyle.
Nic takie nie napisałam. Jeśli ktoś jest niewierzący, to tego się trzyma i konsekwentnie tak wychowuje swoje dziecko. Ja z tym nie mam problemu. Hipokryzja mnie drażni dość mocno!
OdpowiedzUsuńTekst pana Witka nie mówił o niewierzących, ale wprost o katolikach, którzy przymuszają swoje dzieci do tego, by pełnić praktyki religijne (chodzenie na mszę). W swoim wywodzie próbuję wskazać na sposoby wychowywania w wierze. Jeśli ktoś mówi o sobie, że jest katolikiem, to obowiązek (sic!) wychowywania religijnego nie może zakończyć się na prowadzeniu na mszę czy lekcje religii - a niestety tak to najczęściej wygląda.
Starałam się pokazać różnicę między wiarą a praktyką religijną.
Być może nieudolnie:)
samej książki nie czytałam, ale przeczytałam recenzję Witka i dla mnie jego tekst traktował o rodzicach niewierzących :), którzy tylko boją się do tego przyznać.
OdpowiedzUsuńSłowa = źródło nieporozumień :)
A blog podczytuję regularnie i często korzystam z namiarów na ciekawe książki. Biblii dla dzieci jednak nie kupię :)
Pozdrawiam ciepło z zamglonych gór
Iwona B
Niewierzący czy ateista, który chrzci swoje dziecko albo wysyła je na mszę - to jakiś czysty absurd.
OdpowiedzUsuńW Polsce (a może i gdzie indziej) problem faktycznie polega na tym, że wielu tzw. katolików jest de facto niewierzącymi. Wypełnianie praktyk nie musi oznaczać wiary w Boga.