Już od pierwszych zdań Momo zaczęły nasuwać mi się skojarzenia z Dżumą, Rokiem 1984, Folwarkiem zwierzęcym i Nowym, wspaniałym światem. Wydana po raz pierwszy w Niemczech w 1973 roku zapowiada społeczeństwo konsumpcyjne, dominację mediów i konsekwencje z tym wszystkim związane. Choć bohaterką jest tu mała dziewczynka o imieniu Momo i fabuła ma swoje fantastyczne momenty (żółwica, która wyświetla na skorupie swoje wypowiedzi, zarządca czasu, Mistrz Hora czy godzinne kwiaty) lekturze oddać powinni się w równej mierze dorośli, co dzieci. Być może coś wtedy by się zmieniło…
Mała Momo zamieszkuje pewnego dnia w starym, opuszczonym amfiteatrze. Nie ma nikogo, więc ludzie, którzy mieszkają w pobliżu, próbują jej pomóc – dają jedzenie i urządzają pokój. Dziewczynka jest niezwykła, bo potrafi słuchać jak nikt inny. Nieraz nic nie mówiąc, mówi wszystko – łagodzi konflikty, dodaje otuchy, sprawia, że jej towarzysze odzyskują radość, a ich wyobraźnia rozwija się. Dlatego lgną do niej też dzieci, bo zabawa z Momo jest zawsze przepyszna. Wkrótce jednak w ten radosny świat zaczną się wkradać szarzy panowie, którzy oferują usługi Kasy Oszczędności Czasu. Sugerują, że zaoszczędzony czas zostanie kiedyś zwrócony z odsetkami. Póki co jednak trzeba oszczędzać, rezygnując ze wszelkich zbędnych czynności, które nie przynoszą wymiernych korzyści – z zabawy, opieki nad chorą matką, rozmów z przyjaciółmi… Coraz więcej osób daje się omamić agentom.
Wprawdzie oszczędzacze czasu byli lepiej ubrani od ludzi, którzy mieszkali w pobliżu dawnego amfiteatru, zarabiali więcej pieniędzy i mogli też więcej wydawać, mieli jednak markotne, zmęczone i zgorzkniałe twarze i nieżyczliwe oczy.
Szarzy panowie chcą skraść cały czas, który należy do ludzi…
Lektura Momo wprawiała mnie w osłupienie. To zadziwiające, że w latach 70-tych można było wyczytać znaki zapowiadające konsumpcjonizm naszych czasów. Była co prawda telewizja, ale przecież nie miała jeszcze takiego znaczenie jak dziś. Stawiano żłobki i zachęcano matki do wysyłania dzieci tamże, by szybko wróciły do pracy, ale chyba nie w takim stopniu jak teraz Być może były już jakieś elektroniczne cud-zabawki, ale chyba nie zalewały półek tak jak obecnie. Michael Ende, opowiadając dzieciom bajkę, przestrzega rodziców przed pracoholizmem i pogonią za pieniądzem.
Nikt nie chciał się przyznać, że jego życie staje się coraz uboższe, coraz bardziej jednostajne i coraz zimniejsze.
A najdotkliwiej odczuły to dzieci, gdyż także dla nich nikt nie miał już teraz czasu.
Ale czas to życie. A życie mieszka w sercu.
Im więcej ludzie oszczędzali, tym mnie go mieli.
Przeraziły mnie opisy składnic dla dzieci. Być może dlatego, że kiedy czytałam Momo, akurat przez media przetaczała się debata o ustawie żłobkowej. Zatkało mnie, gdy doczytałam do fragmentu, w którym Ende pisze o zatrutym czasie i tajemniczej chorobie, która toczy społeczeństwo. Jestem pewna, że będziecie wiedzieć, o jakiej chorobie pomyślałam:
Z początku jej objawy są prawie niezauważalne. Pewnego dnia człowiek traci ochotę na robienie czegokolwiek. Nic go nie interesuje, nudzi się. Ale to zniechęcenie już nie znika, tylko pozostaje i powoli się nasila. (…) Człowiek czuje się coraz bardziej markotny, coraz bardziej pusty w środku, coraz bardziej niezadowolony z siebie i ze świata.
Powieść Endego czyta się z rosnącym napięciem. Sugestywne opisy szarych panów i ich działalności, które tak mocno „coś nam przypominają”, rodzą w czytelniku zdecydowane emocje. Ja tylko zerkałam, ile stron pozostało do końca, bo bardzo długo nic nie wskazywało na to, że jest jakieś rozwiązanie i że świat może być uratowany. Pisarz doskonale też portretuje postaci, które stają przed nami niemal jak żywe – Beppo Zamiatacz Ulic, Gigi Przewodnik czy sama Momo. Wplata też w opowieść o złodziejach czasu inspirujące opisy zabaw i historie wymyślone przez Gigiego (magiczna bajka o czarodziejskim zwierciadle).
Momo zabierze starsze dzieci w niezwykłą, czasem niebezpieczną, przygodę. Dorosłym da do myślenia. A – kto wie – może i uratuje ich przed jakimś agentem z Kasy Oszczędności Czasu?
Możesz kupić tutaj: Momo
Oprawa: Twarda
Ilość stron: 258
Rok wydania: 2010
Wydawnictwo: Znak
Wymiary: 15.5 x 21.5 cm
ISBN: 978-83-240-1490-3
Tłumaczenie: Ryszard Wojnakowski
Mam tę książkę na półce i wciąż jest nie przeczytana. Czeka na swoją kolej a tyle już o niej słyszałam i czytałam, ze mam na nią coraz większa ochotę. A moi synowie chyba przeczytają ją sobie sami jak podrosną :-)
OdpowiedzUsuńNo! Widze ze nareszcie to wznowili w przyzwoitej szacie graficznej, to znaczy zreprodukowali ilustracje autora! Albo tylko okladke... Ende jest dzieckiem malarzy, sam malowal i czesto opowiadal, ze mial duze problemy ze zilustrowaniem Momo... Inni graficy tych problemow nie widzieli i szli w doslownosc...
OdpowiedzUsuńPamietam jakim szokiem byla dla mnie ta lektura kiedy bylam mala dziewczynka (choc Niekonczaca sie historia wywarla wieksze wrazenie, do tego stopnia ze poczatkowo jej nie znosilam i rzucilam w kat). Ende napisal jedne z najpiekniejszych ksiazek dla dzieci jakie istnieja. Przy czym profetyczny charakter Momo moze wywolywac dreszcze. No ale artysci zawsze przewidywali przyszlosc lepiej od socjologow :)
Dzień dobry :) szukam ja sobie ilustracji do "mojego" wydania Momo z dziecinstwa - no i proszę, kto książkę miał w rękach :) cieszę się, że Ci się podobała. To niesamowita opowieść, bezbłędna.
OdpowiedzUsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń