Rozmowa z Anitą Głowińską – autorką serii "Kicia Kocia"

Dziś zapraszam Was do lektury pierwszego wywiadu na tym blogu. Udzieliła go Anita Głowińska, autorka serii o Kici Koci. Od razu dziękuję jej za wyczerpujące odpowiedzi, ale także Wam za pytania, które pozostawiliście w komentarzach.


Bohaterką serii uczyniła Pani kotkę, co zdecydowało o wyborze kota na bohatera książeczek? Czy Kicia Kocia ma jakiś realny pierwowzór?


– Czasami mam wrażenie, że to nie ja, tylko Kicia Kocia zadecydowała, że stała się bohaterką książeczek. Koty są przecież wszechobecne! – na podwórku, w ogródku u babci, przy śmietnikach i... na kanapie. Ja miałam dwa koty. Pierwszy pojawił się, kiedy jeszcze studiowałam. Wspólnie z obecnym mężem uratowaliśmy czarnego dachowca z rąk energicznego trzylatka; drugiego wyciągnęliśmy kilka lat później spod kół naszego samochodu. Przyjaźń i codzienne obcowanie z kotami było dla mnie niezwykłym doświadczeniem (w dzieciństwie miałam psa). Obecność miauczącego indywidualisty nie tylko zreformowała moje wyobrażenia na temat kociego charakteru, ale - przede wszystkim - nauczyła mnie cierpliwości w poszukiwaniu wspólnego języka z ludźmi!

Kicia Kocia powstała, kiedy nasze zwierzaki były już w kocim niebie, ja zaś byłam absolutnie szczęśliwą mamą. I patrząc na moje dzieci - córkę i synka – trudno mi się oprzeć wrażeniu, że ich zabawy, spryt, indywidualizm i potrzeba czułości – są już mi znane... Dlatego nie potrafię określić, kto tak naprawdę jest pierwowzorem Kici Koci – prawdziwe koty, czy te kociaki, z którymi oboje z mężem uwielbiamy chichotać po pracy.


Jakie cele przyświecają autorom i wydawcom tego typu książeczek (seria z głównym bohaterem)? Czy bohaterowie tych książeczek nie są przeidealizowani?


– Oczywiście mogę wypowiadać się jedynie we własnym imieniu, choć podejrzewam, że mój wydawca ma podobną motywację. Tego typu książeczki dla dzieci mają służyć pomocą i przynosić radość, a serie są lepiej zauważane i chętniej kupowane. Istnienie zarówno wydawców, jak i autorów ma sens tylko wówczas, kiedy ktoś dostrzega ich pracę. Ktoś, czyli czytelnicy. Po prostu. Jeśli zaś chodzi o sugestię zawartą w pytaniu, że Kicia Kocia jest przeidealizowana – zastanawiałam się nad tym i chyba się z nią zgodzę. Owszem, Kicia Kocia: nie pluje, nie wali łopatką po głowie, nie wyzywa babci... Proszę mi jednak wierzyć, że Kicia Kocia jest dokładnie taka, jaka jest większość naszych dzieci. Płacze, kiedy się zdenerwuje, boi się wizyty u lekarza, dokazuje z przyjaciółmi. Oczywiście sprząta klocki i myje zęby przed snem, ale dokładnie to samo robią wszystkie te dzieci, które mają dostosowane do ich wieku, jasne komunikaty. Podam przykład: kiedy poprosiłam mojego czteroletniego synka, aby posprzątał bałagan, nie zrobił kompletnie nic. Ja się wściekłam – synek płakał. Klops. Uświadomiłam sobie dopiero później, że on po prostu nie wiedział, o co mi chodzi. Bo skąd miał wiedzieć, czym jest dla mamy bałagan? Dla niego samochodziki w cieście biszkoptowym były jak najbardziej na miejscu!

Tworząc historyjki o Kici Koci, nie pisałam o takich sytuacjach. Skupiłam się na czymś innym. Chciałam w sposób czytelny, choć nie nachalny, pomóc dzieciom w porządkowaniu świata i wskazać zachowania słuszne, a nie – naganne. Równocześnie chciałam otworzyć dzieci na nowe pomysły do zabaw, do których nie potrzebują kolejnych samochodzików czy lalek. Chciałam też pokazać im, że wszelkie uczucia, jakie przeżywają (nieważne, czy to jest strach, złość czy śmiech) – to są uczucia jak najbardziej normalne. Tak jest choćby w historyjce o basenie. Kicia Kocia boi się wejść do wody i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Poza tym, pisząc o Kici Koci, miałam również nieśmiałe marzenie, że moje książeczki mogą pomóc niektórym rodzicom. Jeśli po przeczytaniu przygody o wspomnianym basenie jakiś tata (lub mama) pozwoli swojemu synkowi na lęk przed wodą i zamiast uporczywie go namawiać, by do niej wszedł – przytuli go i pogodzi się z faktem, że jego pociecha nie zanurzy stóp w morzu przez kolejne dwa sezony – to wspaniale! (przyjdzie czas, że zacznie pływać jak ryba). Jeśli jakaś mama (lub tata) poświęci nieco więcej czasu i wspólnie z dzieckiem przyrządzi kolację, nie bacząc na umazany masłem stół i rozciapany pomidor na białej bluzce – to znaczy, że moje pisanie ma sens! ...Ale wezmę pod uwagę to pytanie i - jeśli czytelnicy będą chcieli, aby Kicia Kocia rozwijała swe skrzydła – w kolejnej książeczce dodam Kici Koci pazurki.


Dlaczego tego typu serie zdobywają sobie serca najmłodszych czytelników? Co w nich takiego jest?


– Przyznam, że wzruszyło mnie to pytanie. Bardzo chciałabym, aby tak właśnie było! Kicia Kocia jest przecież prawie jak moje trzecie dziecko. Jej powstanie i powstawanie to proces niezwykle osobisty. Wynik zetknięcia rodzicielskiej miłości z potrzebami twórczymi. Tak, tak, wiem, że to brzmi patetycznie, ale nic nie poradzę. Kocham swoje dzieciaki bezgranicznie i zwyczajnie. I taka jest Kicia Kocia. Zwyczajna i szczera. A przy tym dałam jej wyrazistą kreskę, aby z daleka było ją widać :). Jeśli więc Kicia Kocia zdobywa serca innych dzieci – to może właśnie dlatego? Dzieci mają instynkt. Nie jest łatwo je oszukać. Wyczuwają fałsz na milę.



Czy w najbliższym czasie ukaże się więcej książek z serii z Kicią? Proszę opowiedzieć o swoich planach.


– To, czy Kicia Kocia się ukaże, zależy tylko od dzieci i ich rodziców. We mnie oczywiście kłębią się pomysły, ale tak to już jest, że kto raz zacznie pisać, temu trudno przestać. Obecnie pochłonięta jestem pracą dla wydawnictwa wydającego podręczniki szkolne, mam też trochę innych zobowiązań. W wolnym czasie chciałabym skończyć opowiadania, które są kontynuacją przygód zebranych w wydanych kilka lat temu tomikach „Mela” oraz „Franio”. (Któraś z mam na blogu wspominała o „Meli”– dziękuję za miłe słowo. Cieszę się, że książka się podoba!).


Czytelnicy bloga mieli kilka całkiem prywatnych pytań, inspirowanych Kicią Kocią. A zatem: Czy lubi Pani gotować? Czy gra Pani na jakimś instrumencie? i Czy Kicia Kocia ma młodszą siostrę?


– Bardzo lubię gotować. Warunek jest jeden – nie muszę się spieszyć, a tak niestety zdarza się rzadko. Całe szczęście mam rewelacyjną mamę i wspaniałą teściową. Często korzystam z ich pomocy. (Takie babcie to rarytas). Mąż bardziej nadaje się do zmywania, choć historyjka o wspólnym pieczeniu ciasteczek babci i Kici Koci była zainspirowana właśnie jego działaniem. Któregoś popołudnia postanowił ugotować kopytka. Do wspólnego gotowania zaprosił dzieci. Pamiętam, że większość kopytek była rozdeptana na kuchennych deskach, a te, które znalazły się na talerzu – wyglądały... hm... artystycznie. Ale były dobre!

– Nie, nie gram, chociaż zawsze chciałam. Mam jednak pewne doświadczenie. Kiedyś pofolgowałam swoim marzeniom i kupiłam pianino. Nauczyłam się brzdąkać na dwie ręce! Teraz to pianino służy moim dzieciom. Starsza córka gra na skrzypcach. Radzi sobie wspaniale. Synek jeszcze jest zbyt mały, abym mogła powiedzieć o graniu, niemniej często siada przy klawiszach, a jeszcze częściej przy bębnie. Dzieci czasami dają nam wspólny koncert... Współczuję sąsiadom.

– Kicia Kocia ma młodszego brata... albo może Kicia Kocia ma starszą siostrę. Nie, to raczej Kić Koć ma starszą siostrę. Sama nie wiem. Pogubiłam się.


W jaki sposób pracuje Pani nad książką? Czy najpierw powstają ilustracje, a potem tekst, czy odwrotnie? A może tworzy Pani symultanicznie?


– Najpierw piszę, chociaż zdarza się, że jakiś obrazek staje się inspiracją dla przygód. Tak było z Kicią Kocią policjantką. Mój synek zażyczył sobie portretu Kici Koci w policyjnym mundurze. Musiałam spełnić to życzenie. Historyjkę o policjantce napisałam później... chyba opowiedziała mi ją sama Kicia Kocia :).


Co inspiruje Panią do tworzenia książeczek dla dzieci? Skąd przychodzą pomysły na książki?


– Czasami jest to jakieś wspomnienie, czasami zapach, ale przede wszystkim – dzieci. Gdyby nie one – książeczki by nie powstały.

Czy jest jakieś ulubione miejsce/czas, w którym lubi Pani pisać?


– Książkę zaczynam pisać w nocy, tuż przed zaśnięciem, w łóżku. Tak powstaje pomysł (pewnie dlatego cierpię na bezsenność, bo rozbudzam się wymyślaniem). Następnego dnia siadam przy swoim biurku. Stoi przy oknie, dzięki czemu mogę spoglądać na zewnątrz. Tuż pod oknami rośnie wielka tuja. Zabiera trochę światła, ale jest wiecznie zielona i zadomowiło się w niej wiele ptaków. Dzięki córce wiem, że to nie tylko wróble, ale też sikorki, kosy i kowaliki. Trochę lasu w środku miasta. Bardzo to lubię.

Czy pisanie książek jest spełnieniem Pani marzeń z dzieciństwa?


– Tak. Choć zdałam sobie z tego sprawę dopiero niedawno. W dzieciństwie jednym z moich ulubionych zajęć było wymyślanie różnych historii. Głównie horrorów. Straszyłam nimi moje przyjaciółki. One to uwielbiały. Pisałam też wiersze i chodziłam na kółko literackie. Potem o tym zapomniałam. Cały czas szukałam pomysłu na siebie. Śpiewałam w chórze, malowałam. Myślałam o studiach filozoficznych, psychologii. W rezultacie skończyłam Konserwację i Restaurację Dzieł Sztuki, ale i to okazało się nie dla mnie, mimo – pochwalę się – wspaniale obronionego dyplomu i pracy magisterskiej, o której mój recenzent powiedział, że to pierwsza praca od 20 lat, którą czytał z taką przyjemnością.

Czy przy pisaniu asystuje jakiś „dziecięcy recenzent-podpowiadacz”?


– Oczywiście. Mam ich dwoje. Córka (starsza) bardziej się czepia. Synek przede wszystkim zadaje pytania. Nie doceniamy bystrości i zdolności logicznego myślenia naszych dzieci!


Jaka jest Pani ulubiona książka z dzieciństwa?


– Jest ich trochę... Z tych najmłodszych lat: „Plastusiowy pamiętnik” oraz „Nils Paluszek”. Potem zachwyciłam się „Tajemniczym ogrodem” oraz (jakżeby inaczej) „Anią z Zielonego Wzgórza”. Wreszcie – uwaga, uwaga – zakochałam się w „Winnetou”! (taak, wiem, co pisze się na temat autora i jego książek).

Twórczość którego ze współczesnych pisarzy dziecięcych poleciłaby Pani rodzicom?


– Obecnie można cieszyć się coraz większą liczbą książek napisanych przez polskich autorów, również tych bardzo młodych. W znajdowaniu czegoś interesującego sprawdza się przyjaźń z bibliotekarką, która śledzi nowości. Ja zazwyczaj szukam wskazówek w sieci, choćby na blogu „Czytanki – przytulanki”:). Takie blogi są tworzone przez ludzi z pasją, ich opinie warto brać pod uwagę. Oczywiście internet nie wyczerpuje bogactwa, jakie kryje się w gąszczu (nie zawsze świetnych) pozycji wydawniczych. Przy wyborze książki często musimy się kierować pierwszym wrażeniem. Zdarza się, że buszując z dziećmi w księgarni, przeczytam kilka zdań i książka ląduje w koszyku. Ale bywa, że potem w domu spotyka nas rozczarowanie. Wiele o książkach może powiedzieć wydawca, choć i to bywa niesprawiedliwe, zwłaszcza dla wydawnictw mało znanych.

Przyznam, że nie czuję się ekspertem od literatury dziecięcej, niemniej mogę powiedzieć, jakie książki można znaleźć w naszej domowej biblioteczce. Ponieważ pytanie dotyczy współczesnych pisarzy, nie będę wymieniać nieżyjących już (choć żywych) ikon minionego wieku. Nawet nie wspomnę o Astrid Lindgren i uwielbianych: Roaldzie Dahlu i Gianni Rodari :). ...Chociaż zrobię wyjątek dla „Momo” Michaela Ende. Uważam, że to obowiązkowa pozycja nie tylko dla dzieci, ale przede wszystkim – dla RODZICÓW!

Wracając do meritum – moje dzieci czytają bardzo różne książki. Oczywiście inne są książeczki dla młodszego synka, inne dla starszej córki, ale nawet te „maluszkowe” książeczki chętnie są oglądane przez dorosłą dziewięciolatkę, a synek – mimo że lubi już książki o bardziej skomplikowanej fabule – z przyjemnością wraca do tych prostszych, zwłaszcza jeśli czyta mu siostra. Na naszych półkach, obok uroczych, pełnych ciepła opowiadań Eli Pałasz, stoją zadziorne historyjki Lauren Child, zaraz dalej – poetyckie historie Zofii Beszczyńskiej, obok nich – książki Wojciecha Widłaka, Anny Onichimowskiej i wiersze Agnieszki Frączak, za nimi leżą kapiące kolorem książki Lili Prap i zabawny kot Roba Scottona - ups! – widzę „Koralinę” Neila Gaimana, którą ostatnio zaczytywała się córka (trzęsąc się ze strachu – a na filmie się nie bała!), dalej kuszą nasi skandynawscy ulubieńcy: Sven Nordqvist, Birgitta Stenberg, obok – o! – to chyba coś mojego. Mogłabym wymieniać i wymieniać.


Proszę opowiedzieć o swoich ulubionych mistrzach ilustracji, jeśli tacy istnieją...


– Niewątpliwie duży wpływ na mnie miały studia. Jak wspomniałam, skończyłam konserwację malarstwa. Na studiach poznałam też męża, niepoprawnego studenta grafiki warsztatowej. Mój charakter, a także mieszanka atmosfery szacunku dla sztuki dawnej – z jednej strony, oraz wariactwa i eksperymenty studentów grafiki – z drugiej, sprawiły, że kocham różnorodność. Przechodzi mnie dreszcz, kiedy widzę piękne obrazy średniowieczne, kocham malarstwo Georges’a de La Toura, Vermeera. Zatyka mnie przed pracami Egona Shiele, prerafaelitami i fowistami. Dada?, surrealizm?, Max Ernst? – och! Dawid Hockey, grupa Twożywo – tak. Świat jest piękny.

Piękny również dlatego, że jest wielu fantastycznych ilustratorów. Ale tutaj stosuję nieco inne kryteria. Lubię ilustratorów, którzy malują „ładnie”. Wiem, że mogę tym słowem narazić się niektórym twórcom, ale jako mama dwójki dzieci, w książkach dla nich poszukuję ciepła i „ładności” właśnie. Kilka razy nie mogłam się oprzeć i kupiłam opracowania – nazwę to – odważne, w których zacierała się granica między literą a grafiką, lub opracowania z drapieżną, nawet dziwaczną ilustracją. Moje dzieci tych ksiażek co prawda nie odrzuciły, ale też i nie sięgają po nie. Wolą inne. Te książki zatem nie stały się częścią dziecięcej biblioteki. Stoją teraz na naszej (dorosłej) półce. Owszem. Cieszą, ale nas. Dzieci nie są nimi zainteresowane (może kiedyś...).

Dlatego chylę czoło przed tymi ilustratorami, którzy potrafią pogodzić wysoki poziom artystyczny z szacunkiem dla młodego czytelnika. Tacy ilustratorzy kochają i rozumieją dzieci. Z rodzimego podwórka wymienię choćby Pawła Pawlaka (doczekał się zresztą wielu naśladowców; wystarczy przejrzeć trochę książek, aby przekonać się o ich „pawlakowości”). Szalenie lubię genialne rysunki Bohdana Butenki. Nieustannie podziwiam wycinanki Ewy Kozyry-Pawlak i nastrojowe rysunki Renaty Liwskiej. Ostatnio urzekły mnie ilustracje Nicoletty Ceccoli. Podziwiam ilustracje Briana Wildsmitha. Mogłabym podać jeszcze długą listę. Jest jednak dwóch artystów, których sztukę cenię szczególnie: to Piotr Fąfrowicz i absolutnie zadziwiający, magiczny Shaun Tan.

Dziękuję Pani serdecznie za wywiad! :)

Komentarze

  1. Moja córka ma w swoim zbiorze książeczkę o Meli. Niesamowite w tych opowiadaniach jest to ,że bawią nie tylko dzieci , ale również ja miałam świetny ubaw czytając opowiadania córce. Żałuję tylko , że są tak trudno dostępne w mojej okolicy. Książeczki autorstwa Anity Głowińskiej uczą nie tylko dzieci... Pozdrawiam Edyta

    OdpowiedzUsuń
  2. Seria o Kici Koci jest fantastyczna! Moje 2, 5 letnie dziecko jest nią tak zachwycone, że nie ma dnia bez przeczytania całej serii :). Poleciłam te książkę wszystkim mamom, które znam i są tego samego zdania ;) Żałuję tylko tego, że nie ma dalszych części. Dlatego mam pytanie- czy można spodziewać się kolejnych książeczek o serii rezolutnej kotce ?

    OdpowiedzUsuń
  3. Mój prawie trzyletni syn pokochał Kici Kocię od pierwszej książeczki. Mamy już prawi całą serię I nie ma dnia bez czutania I przeglądania tego jego dziecięcsgo zbioru. Mały brzdąc zmienił ostatnio imię I każe się do siebie zwracać per 'Kici Kocia'. Jego młodsza siostrzyczka to Adelka, a ja zostałam mamą Kici Koci.

    Książeczki są wspaniałe: proste, lecz nie prostacko pouczające, śmieszne I fascynujące. Kici Kocia istnieje. Jestem tego pewna. Jest tak wyrazista! Uwielbiamy ją wszyscy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam pani Anito,
    bardzo lubimy tę serię,
    jest KiciaKocia "to moje" :) o tym ,że warto sie dzielić
    może fajnie byłoby napisać o oszukiwaniu? kłamaniu
    dla dzieci,
    piszę serio

    pozdrawiam,
    tomasz

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz