Szczerze mówiąc, nie znam żadnego szarego dziecka. Takiego, które byłoby obojętne na wszystko dookoła, które nie śmiałoby się, gdy wszystkie dzieciaki obok rechoczą, którego nie ruszałyby sceny, które u innych wyciskają łzy z oczu. Pamiętam film Let’s talk about Kevin – Kevin też był wewnątrz szary. Po seansie trudno było mi uwierzyć, że dzieci mogą być takie trudne, zbuntowane, obojętne na cierpienia i na drugiego człowieka. Niepokoi mnie to „szary od urodzenia”… Zgadzam się, że szarym można się stać pod wpływem pewnych doświadczeń, ale „od urodzenia”… A jak wy myślicie? Czy „szare dzieci” rzeczywiście mieszkają gdzieś obok nas? Szare dziecko Lluisa Farré’go odzyskało krewetkowy kolor skóry pod wpływem pewnego wydarzenia – tyle tylko zdradzę.
Ilustracje Gustiego sycą wymagające gusta. Jego obrazy są i poważne, i humorystyczne jednocześnie. Poważny jest oczywiście Marcinek – z groźną miną, odwracający się tyłem, zadzierający nosa. Zabawne, radosne jest wszystko wkoło – wybuchający wulkan i długa szyja żyrafy czy dzieci siedzące wokół dywanu… Dla mnie dużą przygodą jest samo dociekanie, jak Gusti obraz tworzył. Zdaje się, że najpierw na karton przyklejał wycinki, a potem je zamalowywał gęsto farbą. Czasem gdzieś spod farby prześwituje fragment gazetowego artykułu:) Muszę przyznać, ze to dociekanie było ciekawsze od treści, której – muszę to powiedzieć – jednak mocno nie rozumiem. No i znów chyba jako jedyny recenzent świata mam jakieś „ale”.
Wydawnictwo Entliczek
Też miałam dziwne odczucia po lekturze tej książki - niby miał być poetycki tekst o przemianie a miałam poczucie banału i pustki.
OdpowiedzUsuń