Martin Ernstsen „Pustelnik”


Ostatnio przyglądam się komiksom dla dzieci. Mam syna. Nawet dwóch. Wydaje mi się, że świat komiksu wyjątkowo na nich działa. Podobno mężczyźni są wzrokowcami. Chyba dlatego komiks tak bardzo ich wciąga – mogą nasycić swój wzrok do woli.

Z komiksami współczesnymi dla dzieci trzeba być wyjątkowo ostrożnym. Radzę rodzicom szczególnie wnikliwie je przeglądać. Po pierwsze, wiele z nich jest nieoznakowanych wiekowo. A powinny! Komiksowa kreska, która czasem ma tak wiele wspólnego z kreską stosowaną w dziecięcych publikacjach, bywa myląca. Kiedy widzisz okładkę, jesteś przekonany, że to zupełnie dla dzieci. Ale potem otwierasz i widzisz, że to zupełnie nie dla dzieci (na przykład komiks „Louis na plaży”). Komiks zawsze ocierał się o brutalizm i seksualizm i – mam wrażenie – że twórcom komiksu czasem się zapomina, do kogo rzecz kierują. A może myślą, że żyjemy w takich czasach, że pewne rzeczy już można?

Z „Pustelnikiem” na szczęście tak nie jest. „Pustelnik” to fajna opowieść. Choć przyznam, że opis na okładce: „Historia przedstawia rozwój przyjaźni między dwojgiem bohaterów. Autor podejmuje też problem odróżnienia przez małe dziecko fantazji od rzeczywistości” – uznałam za głupawy, a nawet nieprawdziwy.


Według mnie autor nie podejmuje tu wcale problemu odróżniania przez małe dziecko fantazji od rzeczywistości. Ernstsen raczej pokazuje potęgę dziecięcej wyobraźni. Nasz mały bohater jedzie na wakacje do babci mieszkającej na pustkowiach północnej Norwegii. na pustkowiach – jak to nieraz już w literaturze bywało – miejskie dzieci się nudzą. W telewizorze tylko „jedynka”, kolegów brak. Co zatem zostaje? Eksplorowanie terenu! Konkretnie brzegu. I tak od kroku do kroku… tu się znajdzie muszelkę, tu wodę w wiadro zaczerpnie… jest jeszcze stara szopa, a w niej mnóstwo skarbów – siano, stary skuter i zabawki sprowadzone z Chin. Nadal jednak nic szczególnego się nie dzieje. Z pomocą przychodzi babcia, która patrząc na brzeg przez lornetkę, stwierdza: „Chyba coś wielkiego wychodzi z morza!”. Wnuczek wchodzi w tę fantazję jak w masło – „To gigantyczny rak pustelnik!”. Więc się ratują – babcia każe poszukać kasków ochronnych (za które służy wiadro i garnek) oraz broni (sprzęty kuchenne). Zabawa na całego!


Ernstsen tworzy opowieść dość leniwą. W zasadzie przez większość czasu nic spektakularnego się tu nie dzieje. Ot, zwyczajny dzień za dniem. Jednak, kiedy po bohatera przyjeżdża ciocia, ten stwierdza z zaskoczeniem: „Och! Już?” i okazuje się, że brzeg jeszcze nie został zbadany… Podoba mi się to odkrycie, że nuda jest bardzo dobra, bo każe nam szukać zajęć tu gdzie jesteśmy, odkrywać niezwykłe w zwykłym, docenić prostotę.

Symboliczny jest tytuł. Pustelnikiem jest tutaj nazwany przede wszystkim rak, ale na swój sposób z pewnością pustelnikiem jest babcia, a także staje się nim przez chwilę wnuczek. Pustelnik to przecież nie tylko ten, który żyje samotnie, ale też ten, który potrafi kontemplować, który w ciszy, prostocie odkrywa bogactwo, który potrafi docenić życie takim, jakie ono jest.

Z kreską Ernstsena mogą mieć niektórzy problem. Twarze bohaterów (babci i wnuczka) przypominają mi żółwia. Oczy, mordki mają jak E.T., owe chińskie zabawki znalezione w szopie. Trzeba się przyzwyczaić do tej groteskowości.



 Możesz kupić tutaj: Pustelnik 

Wydawnictwo: Centrala
Wymiary: 170 x 240 x 7
 Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Rok wydania: 2011
ISBN: 9788363892043

Komentarze

  1. Żyjemy w czasach, kiedy komiks przestał być utożsamiany automatycznie z czymś dla dzieci. Komiks stał się elementem sztuki graficznej, eksperymentuje z formą, kolorem i treścią. A już stwierdzenie, że komiks "zawsze" ocierał się o brutalizm i seksualizm wręcz mnie rozbawiło. Tak, zwłaszcza w opowieściach o Kajku i Kokoszu. Tym niemniej obecnie jest oferta dla dorosłych na równi z dziećmi (podobnie jak kreskówki). Nie można więc automatycznie zakładać, że coś jest dla dzieci, tylko dlatego, że jest rysowane. W swoim czasie Muzeum Powstania Warszawskiego rozpisało wręcz konkurs na komiks o Powstaniu Warszawskim, z pewnością nieodpowiedni dla bardzo młodego czytelnika.. Ale tego Pustelnika sprawdzę bo historia bardzo mi się podoba :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdanie "komiks zawsze ocierał się o brutalizm i seksualizm" jest skrótem myślowym. Faktycznie dość potężnym. Miałam na myśli przede wszystkim komiksy zagraniczne, amerykańskie, które przede wszystkim były dla dorosłych. Oczywiście, że nie można zakładać, że coś jest dla dzieci, bo jest narysowane - ale wielu z nas jednak tak robi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mamy infantylnych dorosłych, dla których komiks jest jedynym strawnym papierem, ale są też kilkuletnie dzieci wielbiące trzaskających się po mordach komiksowych bohaterów. W opowieściach Stephena Kinga o dzieciństwie chłopcy czytający komiksy mają po 10-12 lat... Dziś, żeby sprzedać więcej, trzeba bardzo "rozciągnąć" wiek konsumentów. Co do samego "Pustelnika" zgadzam się. Tak dziwna kreska i kolory, że brrr :D zaś opis z okładki mnie powalił, intensywnie szukałam i sama chciałam napisać tekst w stylu "ale ze mnie czytelniczy niepojętny osiołek" :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie mam nic do komiksu jako takiego. Fajnie można go wykorzystać, żeby wkręcać zwłaszcza chłopców w czytanie. Hilda w tym względzie jest bezbłędna!
      Pewnie źle szukałyśmy "rozwoju przyjaźni" :)

      Usuń
  4. chciałbym, aby to zdanie było prawdziwe: "kiedy komiks przestał być utożsamiany automatycznie z czymś dla dzieci". niestety nie jest. coś się zmienia, ale idzie to bardzo powoli.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz