Frances Hodgson Burnett „Mała księżniczka”

Pamiętam swoje doświadczenia czytelnicze związane z „Małą księżniczką”. Przede wszystkim była to książka, którą pożyczyłam od koleżanki ze szkolnej ławki. To ważne, bo dla mnie wówczas zupełnie nowe i niespotykane. Jakoś sobie nie pożyczaliśmy książek – temu służyła biblioteka. Dziś wydaje mi się to tak zwyczajne, ale wtedy byłam podekscytowana:) Wciąż i wciąż zaskakuje mnie to, co na dzieciach może robić wrażenie.

Ania przedstawiła mi „Małą księżniczkę” jako jakiś Mount Everest czytelniczy. Przeczytać o losach Sary, a potem choćby umrzeć… coś w ten deseń:) Ania mówiła, że fabuła wzrusza do łez, że Sara jest taka cudowna, a przydarzyły jej się takie niesprawiedliwości. I wiecie co – nie zdradziła mi zakończenia! Pamiętam, że byłam gotowa oddać wszystkie moje gumy balonowe za możliwość przeczytania „Małej księżniczki”. Kiedy ją w końcu dostałam, czułam, jakbym w rękach miała sztabkę złota. Książka była dość sfatygowana, kartki twarde i mocno pożółkłe. Okładka zszarzała, wydaje mi się, że taka:

Niestrudzenie przypomina jarmila

Nie pamiętam, czy w środku były „obrazki”. W każdym razie ja każdą scenę sobie zilustrowałam w głowie i te obrazy mam w głowie do dziś jak żywe. To dzięki nim dość dobrze pamiętałam zarys fabuły. Najmocniej wryło mi się w pamięć poddasze - w moje wizji zakurzone i ciemne. Schody na stryszek ciągnęły się w nieskończoność…

Moja córka czytała Burnett chyba dwa-trzy lata temu. Próbowałam zachęcić ją do lektury, jak niegdyś zrobiła to Ania. Roztaczałam niezwykłe wizje i zachwycałam się Sarą pod niebiosa:) Dla Marty „Mała księżniczka” była chyba pierwszą takich rozmiarów lekturą.


Mamy w domu dwa wydania. To pierwsze dostałam Marta od chrzestnej. Narzekałyśmy wówczas z Kasią, ze marzy nam się jakieś porządne wydanie. To Bellony i tak nie jest złe. Nie zawiera ilustracji. Jedynie okładka przedstawia trzy panienki. Znajdziemy tu przekład Józefa Birkenmajera, który nieco trąci myszką.


Wydanie Dwóch Sióstr to chyba to, do którego za sprawą Ani sięgałam. Przygotowane w ramach serii „Mistrzowie Ilustracji” (już 24 tom!!!), zawiera rysunki tuszem Antoniego Uniechowskiego. Jak dla mnie – jest ich stanowczo zbyt mało i nie zaspokajają mojego dziecięcego (w tym przypadku) głodu „obrazków”. Zadowalają za to oko. Delikatne, smukłe pociągnięcia tworzą inspirujące sceny. Jest w nich tyle prostoty i lekkości, że czytelnik bez trudu za tym stylem podąża, tworząc w wyobraźni własną wizję.



Tłumaczenie Wacławy Komarnickiej jest łatwiej strawne dla współczesnego czytelnika, który nie potyka się co rusz o archaizmy. Komarnicka nadała też służącej Becky swojskie imię Rózia. U Birkenmajera Becky mówi gwarą, co dla dziecka w wieku szkolnym jest tak trudne do przeczytania, jak do zrozumienia (sprawdzone na Marcie). U Komarnickiej Rózia mówi ładną polszczyzną, w czym z kolei – dla mnie – kryje się pewien fałsz fabularny.


Cieszy, że ktoś usłyszał moje i Kasi westchnienie:)


I
Przekład: Józef Birkenmajer
Oprawa: Twarda
Rok wydania: 2013
Wydawnictwo: Bellona
ISBN: 978-83-11-12805-7

II
Przekład: Wacława Komarnicka
Ilustracje: Antoni Uniechowski
Oprawa: Twarda
Rok wydania: 2015
Wydawnictwo: Dwie Siostry
ISBN: 978-83-63696-87-0

Komentarze

  1. Tak, ja też pamiętam TE obrazki. Ale ciekawe, że dla mnie dwadzieścia parę lat temu gwara nie stanowiła problemu - a teraz dla dzieci już tak.

    OdpowiedzUsuń
  2. Moja córka zna jedynie śląską ze słuchu. Z innymi nie miała styczności.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja mam to wydanie w niebieskiej okładce. Z braku córek czytywałam sobie:)
    A na marginesie, żal mi strasznie, że już nie mogę do Bratni zaglądać:(((

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aleksandro, możesz, możesz, tylko musiałabyś mi podać adres mail - dodam Cię do obserwujących. Uprywatniłam go jednak:)

      Usuń

Prześlij komentarz