Marcin Szczygielski „Leo i czerwony automat”


Książki Marcina Szczygielskiego zawsze czyta się bardzo dobrze. Umie ten autor wciągnąć czytelnika już od pierwszej strony. Jednak – jako wierny czytacz jego powieści – już mniej więcej wiem, czego mogę się spodziewać. I czuję się nieco zmęczona schematyzmem fabularnym. „Leo i czerwony automat” to bardzo dobra książka z ważnym przesłaniem. Miejscami wyjątkowo mądra. Ale ja jestem zmęczona. Tym, że bohater musi być w drodze i przeżyć milion przygód, z których w sumie niewiele wynika, które nie mają znaczenia dla rozwoju fabuły, a raczej stanowią okazję do wyrażenia poglądów, snucia refleksji, przemycania idei. Trochę to na siłę.

Leo mieszka w Mieście. Miasto nie ma nazwy. Ten zabieg ma oczywiście sprawić, żeby było uniwersalnie. Nie znamy też czasu akcji. Jednak! – w mieście stawiane są szklane wieżowce, działa telewizja, a więc jesteśmy gdzieś we współczesności. Bohaterowie jednak nie znają telefonów komórkowych. Znają za to metodę in vitro, która to znajomość dość konkretnie osadza naszego bohatera w czasie. Leo jest właśnie dzieckiem z in vitro. Urodził się kilka lat po śmierci ojca z zamrożonej wcześniej zapłodnionej komórki. Powieść jednak nie skupia się wokół tego tematu. Stanowi punkt wyjścia do opowieści o człowieku i jego kondycji moralnej.


Miasto, w którym żyje Leo, jest utopią. „Miasto jest wspaniałe nie tylko z powodu pięknych domów, szerokich ulic, parków, fontann, pomników i mostów, ale ze względu na mieszkańców. Ludzie z Miasta są życzliwi i sympatyczni – oczywiście jedni bardziej, a inni mniej. Jednym powodzi się lepiej, drugim gorzej; jedni zajmują luksusowe apartamenty lub wille i jeżdżą drogimi autami, a inni mieszkają w małych mieszkankach i stać ich tylko na rower, ale wszystkich łączy życzliwość. Często uśmiechają się do siebie, starają się być grzeczni i pomocni. Oczywiście kłócą się niekiedy i awanturują, ale wiadomo, że prędzej czy później się pogodzą. Po prostu wszystkim w Mieście zależy, aby mieszkańcy mieli dobre życie – nie tylko oni sami, ale też ich sąsiedzi”. Od pewnego momentu jednak coś zaczyna się psuć. Wszyscy się zmieniają. Niby zachowują się normalnie – także mama i bracia głównego bohatera – ale po chwili, nagle pozwalają sobie na uszczypliwość lub mówią rzeczy od których włos jeży się na głowie. I wszyscy co chwila gdzieś znikają, niosąc ze sobą czerwone elementy jakiejś maszyny. Wkrótce do tłumu dorosłych dołączają też dzieci, w tym przyjaciele chłopaka, Timur i Fred. Leo pozostaje sobą. Podobnie jak Anna – siostra Timura.

„Nie będzie dobrze, bo to jest jak zaraza. Jak zaraza! Roznosi się w powietrzu, przechodzi z człowieka na człowieka. Jest bardziej zaraźliwa niż jakakolwiek inna choroba.” 

Czym jest owa zaraza? To nienawiść. Obserwujemy jak rodzi się powoli w bohaterach. Niektórzy z nienawiścią patrzą na Leo – wszak jest wybrykiem natury, dziwadłem. „Ślepa wiara we własną nieomylność, pycha i buta to siostry nienawiści. One właśnie doprowadzają ludzi do upadku”. Szczygielski próbuje dotykać problemu uniwersalnego, jednak! dotyka kwestii jak najbardziej konkretnych. Temat in vitro budzi przecież wiele kontrowersji. Podobnie zresztą jak z opisem rzeczywistości – wiele tu odniesień do naszego życia politycznego i społecznego, choć dla dzieci one nie muszą być czytelne, jak budowa pomnika, skandujące tłumy, postać księdza wygłaszającego kazanie ze stopni katedry, bracia bliźniacy na tajnym zebraniu w mieszkaniu Berniego… Będą mówić, że nadinterpretowuję:P


Rozumiem tę potrzebę autora, żeby stanąć w obronie dzieci poczętych metodą in vitro. Równie dobrze Leo mógłby mieć zespół Downa jak mój Antek. Nie wiem, kto konkretnie nienawidzi odmienności, dzieci takich jak Leo czy Antek. Osobiście nigdy Antka ani mnie nie dotknęła żadna przykrość ze strony drugiego człowieka w związku z Downem (no! może z wyjątkiem jednego lekarza, który na samym początku sugerował aborcję). Wręcz przeciwnie – wiele osób stanęło w jego obronie, choćby walcząc dla niego o pierwszeństwo w kolejce do lekarza. Ciągle wierzę w człowieka i wierzę, że już się wiele nauczyliśmy, że odmienność drugiego nas już nie szokuje. Słusznie jednak niech nas nadal szokuje nienawiść! Bardzo mi się podoba postawa Leo, który zawsze usprawiedliwi drugiego, który zawsze stara się poczynić ten trud, żeby zrozumieć, dlaczego inny zachowuje się tak a nie inaczej. Finalna, rozwiązująca akcję, scena bardzo mi się podoba. Jest zaskakująca, ale jednocześnie prosta. Jej wymowa jest fantastyczna!

Ilustracje: Dorota Wojciechowska-Danek
Oprawa: twarda
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 250
ISBN: 978-83-63841-46-1
Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Latarnik

Komentarze