Recenzuje: Kasia Ledwoń-Śleziak
Kręte estońskie ścieżki wyobraźni kilkulatka
Jak dobrze znasz Estonię? A książki o niej? Bo ja właśnie nie bardzo – „Ja, Jonasz i cała reszta” to pierwsza estońska pozycja, jaką przeczytałam. I od razu mnie urzekła. Bardzo mnie urzekła. Dlaczego? Bo po zwyczajach i miejscach w Estonii „oprowadził” mnie mały chłopiec, Tobiasz – z całą prostotą, a zarazem zawiłością dziecięcego wywodu. Szczerze mówiąc o samej Estonii nie dowiadujemy się jakoś bardzo dużo, co w sumie nie dziwi, bo ile takiej wiedzy mógłby nam przekazać kilkulatek? Więc mnie to akurat bardzo nie rozczarowało. Pewne różnice kulturowe w opisach wychwyciłam, zatrzymałam się nad zupełnie obcymi nazwami i miejscami, kilka z nich sprawdziłam sobie w internecie, wystarczająco jak na książkę dla dzieci, w której Estonia jest tłem wydarzeń a nie głównym bohaterem. Tym bohaterem, i narratorem zarazem, jest Tobiasz – opowiada on o swojej rodzinie: młodszym bracie Jonaszu i rodzicach; mówi o zwyczajach panujących w jego domu, u dziadków na wsi, ale także w kraju, o wspólnych posiłkach, zabawach. Tytuły rozdziałów są niby banalne, np.: „Rozdział trzeci, który opowiada o tym, jak się u nas gotuje”, ale zapewniam Was, że banału tam nie znajdziecie! Jeśli macie dzieci, to i pewnie w Waszej rodzinie zdarza się wyciskanie wzorków na ciastkach tym, co jest pod ręką (tłuczkiem do mięsa, samochodzikiem), ale czy wiedzieliście, że w Estonii dzieciaki mają i takie pomysły, by te wzorki zrobić podeszwą swojego bucika? Lub dodać do ciasta zawartość każdego słoiczka w kuchni? Odkrycie, że Tobiasz tak bardzo przypomina polskie dzieci i nasze światy wcale aż tak się nie różnią, wciąga w kolejne rozdziały, w których porównujemy, przytakujemy, uśmiechamy się na myśl, że czytamy jakby o naszych dzieciach. Historie Tobiasza są zabawne, zilustrowane prostymi, pozytywnymi rysunkami, miło się podąża za każdym kolejnym zdaniem.
Mały narrator stara się opowiedzieć wszystko bardzo dokładnie, przez co zapętla się w dygresje, odchodzi od tematu (ale zawsze do niego wraca), oswaja rzeczywistość poprzez porównania – rozbawiło mnie stwierdzenie, że skoro ludzie jedzą świnie, to kury powinny kiedyś zjeść ludzi, bo to „by było sprawiedliwe, ale się pewnie nigdy nie wydarzy” ;-). Tobiasz, opowiadając, wyjaśnia pojęcia (np. ironia, płaz), zachęca małego czytelnika, by dorysował coś, o czym wspomina (jest na to przeznaczone miejsce), w książce zawarto też kilka kodów QR, dzięki którym można zobaczyć miejsca w Estonii, o których czytamy – a to już dla dzieciaków prawdziwa frajda. Wszystko to sprawia, że ta opowieść jest wciągająca, autentyczna i radosna. Jest w niej wiara w krasnoludka, który w Estonii przynosi prezenty (jest też cała historia o tym krasnoludku i wiadomościach do-i-od niego – naprawdę, bardzo ciekawa!), jest też historia o zgubionym dziecku, która może być punktem wyjścia do rozmowy z naszym dzieckiem o takiej sytuacji. W tej pomarańczowej książeczce tylko jeden rozdział mi się nie podobał i pominęłabym go przy czytaniu młodszym dzieciom – rozdział o strasznych historiach – nie lubię się bać, niektórzy lubią, ale może niekoniecznie przed snem?
Autor używa zwięzłego i prostego języka kilkulatka, by pokazać, że ta estońska rodzina nie jest idealna – zdarzają się kłótnie, nieporozumienia, ale ponad tym jest wzajemna miłość i szacunek, pomagające kreatywnie wyjść z trudnych sytuacji. Podkreślenie wartości rodziny i takiej szczerej, dziecięcej miłości do młodszego brata, wyrozumiałości względem jego niedomagań (wszak jest maluchem, wszystkiego się dopiero uczy i nie zawsze mu wychodzi) sprawia, że ta książka jest godna polecenia na wspólne wieczorne czytanie z każdym kilkulatkiem.
Ilustracje: Alvar Jaakson
Oprawa: twarda
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 152
ISBN: 978-83-947309-8-7
Wydawnictwo Widnokrąg
Kręte estońskie ścieżki wyobraźni kilkulatka
Jak dobrze znasz Estonię? A książki o niej? Bo ja właśnie nie bardzo – „Ja, Jonasz i cała reszta” to pierwsza estońska pozycja, jaką przeczytałam. I od razu mnie urzekła. Bardzo mnie urzekła. Dlaczego? Bo po zwyczajach i miejscach w Estonii „oprowadził” mnie mały chłopiec, Tobiasz – z całą prostotą, a zarazem zawiłością dziecięcego wywodu. Szczerze mówiąc o samej Estonii nie dowiadujemy się jakoś bardzo dużo, co w sumie nie dziwi, bo ile takiej wiedzy mógłby nam przekazać kilkulatek? Więc mnie to akurat bardzo nie rozczarowało. Pewne różnice kulturowe w opisach wychwyciłam, zatrzymałam się nad zupełnie obcymi nazwami i miejscami, kilka z nich sprawdziłam sobie w internecie, wystarczająco jak na książkę dla dzieci, w której Estonia jest tłem wydarzeń a nie głównym bohaterem. Tym bohaterem, i narratorem zarazem, jest Tobiasz – opowiada on o swojej rodzinie: młodszym bracie Jonaszu i rodzicach; mówi o zwyczajach panujących w jego domu, u dziadków na wsi, ale także w kraju, o wspólnych posiłkach, zabawach. Tytuły rozdziałów są niby banalne, np.: „Rozdział trzeci, który opowiada o tym, jak się u nas gotuje”, ale zapewniam Was, że banału tam nie znajdziecie! Jeśli macie dzieci, to i pewnie w Waszej rodzinie zdarza się wyciskanie wzorków na ciastkach tym, co jest pod ręką (tłuczkiem do mięsa, samochodzikiem), ale czy wiedzieliście, że w Estonii dzieciaki mają i takie pomysły, by te wzorki zrobić podeszwą swojego bucika? Lub dodać do ciasta zawartość każdego słoiczka w kuchni? Odkrycie, że Tobiasz tak bardzo przypomina polskie dzieci i nasze światy wcale aż tak się nie różnią, wciąga w kolejne rozdziały, w których porównujemy, przytakujemy, uśmiechamy się na myśl, że czytamy jakby o naszych dzieciach. Historie Tobiasza są zabawne, zilustrowane prostymi, pozytywnymi rysunkami, miło się podąża za każdym kolejnym zdaniem.
Mały narrator stara się opowiedzieć wszystko bardzo dokładnie, przez co zapętla się w dygresje, odchodzi od tematu (ale zawsze do niego wraca), oswaja rzeczywistość poprzez porównania – rozbawiło mnie stwierdzenie, że skoro ludzie jedzą świnie, to kury powinny kiedyś zjeść ludzi, bo to „by było sprawiedliwe, ale się pewnie nigdy nie wydarzy” ;-). Tobiasz, opowiadając, wyjaśnia pojęcia (np. ironia, płaz), zachęca małego czytelnika, by dorysował coś, o czym wspomina (jest na to przeznaczone miejsce), w książce zawarto też kilka kodów QR, dzięki którym można zobaczyć miejsca w Estonii, o których czytamy – a to już dla dzieciaków prawdziwa frajda. Wszystko to sprawia, że ta opowieść jest wciągająca, autentyczna i radosna. Jest w niej wiara w krasnoludka, który w Estonii przynosi prezenty (jest też cała historia o tym krasnoludku i wiadomościach do-i-od niego – naprawdę, bardzo ciekawa!), jest też historia o zgubionym dziecku, która może być punktem wyjścia do rozmowy z naszym dzieckiem o takiej sytuacji. W tej pomarańczowej książeczce tylko jeden rozdział mi się nie podobał i pominęłabym go przy czytaniu młodszym dzieciom – rozdział o strasznych historiach – nie lubię się bać, niektórzy lubią, ale może niekoniecznie przed snem?
Autor używa zwięzłego i prostego języka kilkulatka, by pokazać, że ta estońska rodzina nie jest idealna – zdarzają się kłótnie, nieporozumienia, ale ponad tym jest wzajemna miłość i szacunek, pomagające kreatywnie wyjść z trudnych sytuacji. Podkreślenie wartości rodziny i takiej szczerej, dziecięcej miłości do młodszego brata, wyrozumiałości względem jego niedomagań (wszak jest maluchem, wszystkiego się dopiero uczy i nie zawsze mu wychodzi) sprawia, że ta książka jest godna polecenia na wspólne wieczorne czytanie z każdym kilkulatkiem.
Ilustracje: Alvar Jaakson
Oprawa: twarda
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 152
ISBN: 978-83-947309-8-7
Wydawnictwo Widnokrąg
Komentarze
Prześlij komentarz