Jarosław Mikołajewski, Paweł Pawlak „Para-Mara, czyli o dwóch takich, co próbują straszyć”



Paweł Pawlak jest chyba wariatem. A na pewno nim od czasu do czasu bywa. Domyślam się, że to z jego inicjatywy powstała „Para-Mara”, a wcześniej wydane przez Czerwonego Konika podręczne NIEporadniki: „Młotek”, „Grzebień” i „Rękawiczka”. Co łączy te książki, a także pozwala mi formułować pierwsze zdanie tego tekstu, to silny absurd. Nie elementy absurdu, ale właśnie mega absurd. Jak w "Monty Pythonie", gdzie od pierwszego do ostatniego kadru jesteś w konwencji, która albo cię wciąga, albo jej nie trawisz. Podobnie tutaj. Okładka, wyklejka, kolejne strony wpisują się w konwencję programu telewizyjnego, tyle że „ogląda się go w książce”. Na przedniej okładce ukazuje się nam telewizor (jeszcze taki z czasów PRL, z gałkami) w małym oddaleniu. Na ekranie prezenter zapowiada swój program – „Witamy serdecznie w programie Pary Nie Do Wiary”. Każda kolejna strona (nie ma tu strony tytułowej!) to zbliżenie – najpierw na sam ekran z ukazaniem konturów, a potem już na istotne szczegóły (na stronie czasem przedstawione w komiksowej formie).


Ta pozornie służąca jedynie rozrywce, zabawie, śmiechowi książka jest jednak medium ogromnie bogatym i refleksjogennym. Naczelnym jej tematem jest przedstawienie dwóch strachów – Pana Cieniasa i Pana Kanaletto. Pierwszy straszy rzucanym cieniem, drugi – odgłosami z kanalizacji (czy to dialog z wydaną w 1982 roku książeczką „Co w rurach piszczy” Grabowskiego i Nejmana z ilustracjami Lutczyna?). Prezenter pozwala się bohaterom przedstawić. Prowadzi rozmowę tak, aby wyszły na światło dzienne wewnętrzne dramaty Cieniasa i Kanaletta. Pojawiają się łzy… Łzy na ekranie. Program kończy się gwałtownie, bo Pan Prezenter nic nie rozumie i jest nieczuły. Choć przecież powinien, bo jak pokaże kolejny kadr i on ma swoje wewnętrzne dramaty.

Mikołajewski i Pawlak tworzą więc książkę o dziecięcych strachach. Ubierając temat w szalone kostiumy, pokazują czytelnikowi „ludzkie oblicze” Pary-Mary. Cieniasa i Kanaletta można raczej pożałować aniżeli się zacząć bać. Sami przyznajcie – ujęcie tematu niekonwencjonalne!


Autor i ilustrator, korzystając z okazji, że mają głos, podejmują jeszcze inny temat. Telewizja. Kilkoro autorów zwracało już uwagę na kwestię wpływu oglądania telewizji na rozwój dzieci. Rewelacyjnie rzecz ujął Marcin Szczygielski w „Czarownicy piętro niżej”. W „Parze-Marze” autorzy odwołują się do znanego dzieciom medium – programów telewizyjnych, telewizji śniadaniowej, show typu „opowiedz mi swoją historię”. Purnonsensowy klimat, a także burzliwy przebieg programu wydobywają głupotę, komizm i groteskę tychże telewizyjnych show.


Telewizja Mikołajewskiego, czy raczej Pawlaka, bo to on jest odpowiedzialny za obraz, łączy w sobie elementy nowoczesności z przeszłością. Bliskie tego, co dziś możemy zobaczyć na LCD-ekranie są mikrofony za ucho, nagminny brak używania wołacza („Ty, Prezenter”) i oczywiście odwołania do tego, co dostarczają nas współczesne stacje („świat nie wierzy łzom, a nasz program nie jest programem typu nie do wiary”). Ekran „Pary-Mary” ma w sobie jednak wiele z PRL-u. Prezenter w okularach z ogromnymi oprawkami, o pociągłej twarzy przypomina Suzina, choć nie jest siwy. Wspomniałam już o okładce. Na tylniej znany skądinąd napis „Przepraszamy za usterki. Za chwilę dalsza część programu”. I charakterystyczny obraz zakłóconych fal. PRL-owsko skromne jest też tło.

W tym szaleństwie tkwi metoda! Ja kupuję ten wariacki pomysł na książkę, która odziera strachy z ich potworności, a telewizję z jej rzekomej magii.

Możesz kupić tutaj: Para-Mara 

Ilustracje: Paweł Pawlak
Wydawnictwo: Bajka
Wymiary: 205 x 290 x 10
Oprawa: twarda
Rok wydania: 2014 ISBN: 9788361824671

Komentarze